O tym jak Syn uratował Marjannie życie ;)

… noooo, może uratował to za dużo powiedziane, ale kto wie jak to się mogło skończyć ;)
Bo Marjanna się sypie.
Przynajmniej tak wyliczył skomplikowany algorytm w szpitalu.
Całą ciążę się tu nad Marjanną pochylali z uwagą, chuchali i dmuchali – jak nie w Anglii ;)
Po czym na sam koniec, przy wypisie ze szpitala wręczyli kartonik ze strzykawkami i kazali robić zastrzyki przez kolejne 1.5 tygodnia.
Samej sobie robić! Ogarniacie?!?

Marjanna pierwszego dnia stanęła z tą strzykawką na środku kuchni i przez dobrze 10 minut zastanawiała się jak do jasnej anielki ma się dźgnąć tą igłą.
Prawie się tam popłakała.
Bo Marjanna jest bardzo wrażliwa…
W końcu poszła do Małżonka i oświadczyła:
– Nie nie ma szans, żebym sobie ten zastrzyk sama zrobiła! Ty musisz…
Małżonek, wyrwany ze snu, spojrzał na nią nieprzytomnie i wymruczał:
– Oszalałaś? Ja przecież nie wiem jak…
Marjanna westchnęła ciężko i odparła:
– Daj spokój, to są zastrzyki przygotowane dla Anglików. Jak oni umieją je obsłużyć, to ty też dasz radę! To nic skomplikowanego…
Małżonek dalej próbował protestować:
– Nie ma mowy! Nie będę ci robić zastrzyków!
– Świetnie – rzuciła w odpowiedzi Marjanna – W takim razie w ogóle nie będę ich brać. Tylko jak umrę, to będzie TWOJA wina!
No i zrobił ;)

Niestety interesy nie chcą czekać, a pieniądze same się nie zarobią i już w czwartek Małżonek musiał pilnie wyjechać.
A w kartoniku zostały jeszcze trzy strzykawki…
– Muszę sobie sama zastrzyk zrobić – poskarżyła się Marjanna Matce S. w piątek rano, tak przed 11 ;)
– Syn niech zrobi – poradziła niezawodna, jak zawsze, przyjaciółka.
Później twierdziła, że dla żartów.
No ale Marjanna na pewne tematy nie żartuje.
Zawołała więc Syna:
– Musisz mi zastrzyk zrobić!
– Co??? Przecież ja nie umiem! – Marjanna gdzieś to już słyszała
– Oj, no przestań. Wbijasz, wciskasz tłoczek, wyciągasz. Żadna filozofia.
– Czy ja mógłbym to przemyśleć? Bo nie wiem czy jestem na to gotów…
Taaaa… ON nie był gotów!
A to przecież Marjanna ryzykowała swoim życiem…
No ale zrobił!
Marjanna żyje.
Przynajmniej jeszcze ;)

A Syn, który przez całą ciążę (znaczy się od kwietnia, kiedy Marjanna z Małżonkiem w końcu Potomstwu o ciąży powiedzieli ;) ) skarżył się każdemu kto chciał słuchać, że będzie miał kolejną siostrę, i jaki to on jest biedny i nieszczęśliwy… Syn, który powtarzał matce co chwilę, że jakby się jednak zdecydowała urodzić chłopca, to on go chętnie do siebie do pokoju przyjmie, a dziewczynkę to sobie może Marjanna pod łóżkiem w sypialni trzymać najwyżej… Ten właśnie Syn oświadczył ostatnio:
– Wiesz, ja przemyślałem sprawę i właściwie to Czwórka może u mnie spać. Ja nie mam nic przeciwko. Jak bardzo chcesz, to nawet kurze zetrę z szafek… To kiedy wstawisz do mnie kołyskę???
Się mu instynkt najwyraźniej obudził :)
Cudny jest! ♥

22 Odpowiedzi na “ O tym jak Syn uratował Marjannie życie ;) ”

  1. To teraz niech Marjanna wyobrazi sobie te same zastrzyki zapodawane samodzielnie w 9 m-cu ciąży…to był hardcore ????????????

    0
  2. Moja niechęć do strzykawek uratowała mnie przed nałogiem narkotykowym. Bo do fobii do lufek to jednak nie miałam..

    0
  3. Ciekawa jestem tych opowieści dla kumpli ;-)

    0
  4. ale tak bez przeszkolenia dali?? Nie kazali chociaż raz przy nich zrobić zanim do domu puścili?? barbarzyńcy :P

    0
  5. Żebyś babcią niedługo nie została, jak on taki prodzieciowy ;)

    0
  6. Świetny chłopak! Bez dwóch zdań cudny :-)

    0
  7. on dorośleje, a to złoty chłopak jest,tyle, że bardzo bezpośredni i dlatego PR ma trochę słaby.

    0
  8. Syn to może by położną zostal ;-)

    0
  9. Też kiedyś myślałam że sobie igły sama nie wbiję, a potem przez 8 miesięcy ciąży zapodawałam sobie insulinę i zastrzyki zakrzepowe kilka razy dziennie…a podobno wrażliwa jestem :)

    0
  10. Ja nawet kotu nie byłam w stanie zrobić zastrzyków, do żarcia mu wlewałam zawartość ampułek, tak więc szacun dla Syna że potrafił????

    0
  11. Syn Marjannie dorasta, oby zmian na lepsze bylo wiecj. ;-)

    0
  12. Edek fajny. Po porodzie Berberzaka dostalam 3 zastrzyki do samodzielnEgo wykonania. Jak mi Malz zrobily pierwszy, to babel pod skora mialam. Dwa pozostale zrobilam sama ;)

    0
  13. nie trzeba było zbyt długo czekać, by dopisać, że ja też stanęłam po raz pierwszy w życiu przed koniecznością samodzielnego wykonywania zastrzyków przeciwzakrzepowych. Przy pierwszym modliłam się do strzykawki przez godzinę ale była twarda i nie ustąpiła i nie wbiła się sama. Za drugim razem poszło już dużo szybciej bo stres wtedy krótszy. A gdzie tam jeszcze do końca, mam 3 x tyle co Ty Marjanno (o strzykawkach piszę). Mąż nie dał sobie wrobić żadnych argumentów, nie i już :)

    0

Skomentuj Beata Naska Anuluj pisanie odpowiedzi